Tytuł oryginału - Dewey's Nine Lives. The Legacy of the Small-Town Cat Who Inspired Millions
Wydawnictwo – Znak
Ilość stron – 364
Okładka miękka
Ocena – 8/10
To właśnie była Magia Deweya. Zarażał każdego swym radosnym, przyjaznym
i spokojnym podejściem do życia.*
Wszystko zaczyna się w pewien zimowy poranek kiedy to Vicki
Myron, która pracowała w tamtym czasie w Bibliotece Publicznej w Spenser,
odnajduje małego miedzianorudego kociaka wewnątrz metalowej skrzyni na książki;
trafił on do niej z ulicy ponieważ ktoś wrzucił go do otworu na zwracane książki. Otrzymuje on również
imię Dewey.
Zwierzak ten zostaje automatycznie włączony do planu
„ożywienia biblioteki”, nikt nie wie jednak jak wiele zmian spowoduje oraz ile
emocji wywoła u ludzi wokół siebie. Przez dziewiętnaście lat, które spędzi w
bibliotece stanie się niemal jej ikoną, zyska wielu fanów oraz sprawi, że nawet
po swojej śmierci zostanie mile wspominany.
Jeśli ktoś jest zainteresowany tym, co dokładnie stało się z
uroczym kociakiem z biblioteki, to odsyłam go do pozycji Dewey. Wielki kot w małym mieście. Ponieważ opowieść o nim stanowi
jedynie tło do książki, którą pragnę opisać.
Dziewięć wcieleń kota
Deweya ma być pewnego rodzaju kontynuacją powyższej książki. Przedstawia
ona dziewięć różnych historii, w których koty odegrały różne role i zmieniły
sposób postrzegania świata przez ich właścicieli. Tylko kilka z nich nawiązuje
do tytułowego Deweya, autorka skupia się na opisaniu reakcji czytelników na jej
pierwszą książkę oraz udowodnieniu, że nie tylko dla niej zwierzak może stać
się ważną częścią życia, która na zawsze zostaje zapamiętana.
Autorka na początku przybliża nam wydarzenia z pierwszej
książki, dlatego ktoś kto jej nie czytał może śmiało zabrać za Dziewięć wcieleń kota Deweya bez
większych wyrzutów sumienia. Do tego wszystkiego, każdy rozdział jest odrębną
opowieścią o losach różnych ludzi, który tworzy wraz innymi pewną całość, są
one ułożone w pewnym porządku; ja jednak uważam, że można
je czytać w dowolnej kolejności, nie tracąc przy tym
nic z lektury.
Historie tutaj są wesołe oraz smutne, chwilami mogą wydać
się nierzeczywiste, ale jednak wydarzyły się naprawdę. Dają one nadzieję, na
to, że kiedy w coś uwierzymy, wszystko się może jakoś ułożyć - a pomóc może nam
w tym niepozorny czworonóg.
Uwielbiam sierściuchy :) więc książkę przeczytam na pewno :) p.s kocur z okładki jest świetny :D
OdpowiedzUsuńKocham koty. I absolutnie rozumiem rozpacz po śmierci ukochanego zwierzaka, sama kilka razy ją przeżywałam. Zdegustowana więc nie będę ;)
OdpowiedzUsuńMam zaszczyt poinformować, że zostałaś nominowana do nagrody One Lovely Blog Award na http://wkrainiestron.blogspot.com/. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa jednak wolę zabrać się najpierw za pierwszą:) Na początku myślałam w ogóle, że to okładka jakiegoś magazynu o kotach:)
OdpowiedzUsuńMiałam ta książkę wypożyczoną, ale nie przeczytałam... Może innym razem :)
OdpowiedzUsuń